Kartki z notatnika
„Na misje” – czyli gdzie? Kilka myśli z perspektywy irlandzkiej wyspy
Dziś serce całego Nadzwyczajnego Miesiąca Misyjnego – Światowy Niedziela Misyjna. Powoli ten miesiąc będzie wchodził w fazę końcową i przeminie. Papież ogłaszając ten szczególny czas 2 lata temu pisał: „Mam nadzieję, że wszystkie wspólnoty znajdą sposób na podjęcie odpowiednich kroków, aby podążać drogą duszpasterskiego i misyjnego nawrócenia, które nie może pozostawić rzeczy w takim stanie, w jakim są. Obecnie nie potrzeba nam «zwyczajnego administrowania». Bądźmy we wszystkich regionach ziemi w «permanentnym stanie misji».”
Misyjne nawrócenie to nie jest łatwe ani wygodne słowo.
Spoglądając z perspektywy Irlandii przez soczewkę mediów społecznościowych, na to jak w dużym stopniu rozumiane są misje w Kościele w Polsce, nasuwają mi się głównie dwa elementy, które dominują w przedstawianiu misji. Jest to element socjalny i geograficzny. Daleki jestem od bagatelizowania problemu nierówności w dostępie do środków życiowych, chciałbym jednak w mojej refleksji ukazać inną perspektywę. Nie perspektywę konkurencyjną, nie krytyczną wobec obecnej sytuacji, ale dokładającą być może brakujący element układanki misyjnej w Kościele i świadomości wierzących w tym temacie.
(160)
Rozpal w sobie na nowo charyzmat Boży
Maynooth, 18 listopada 2018
Dzisiejszy dzień przywołuje na myśl czas 2 lata temu kiedy 18 listopada 2016 kończąc swoje prywatne rekolekcje w Domu Centralnym Domowego Kościoła w Krościenku, poprosiłem o klucze do Dolnego Kościoła gdzie jest grób księdza Blachnickiego, bo jak powiedziałem tam mieszkającym „musimy sobie poważnie porozmawiać”.
Do dziś mam żywo w pamięci moment, kiedy uczestniczyłem w jego powtórnym pogrzebie 1 kwietnia 2000 roku, kiedy złożono go tego sarkofagu. Dziś poczytuję sobie za łaskę móc być świadkiem tego wydarzenia, choć jako osiemnastolatek wchodzący w Ruch dopiero nieśmiało rozumiałem co się wtedy dzieje.
Czułem wewnętrzną potrzebę aby na zakończenie Jubileuszu Miłosierdzia oraz 1050 rocznicy chrztu Polski wrócić do źródeł z których wyrastam, czyli charyzmatu Światło-Życie, który niespodziewanie w Irlandii znów zjawił się na mojej drodze. Kiedy poproszono mnie aby moderować pierwsze rekolekcje ewangelizacyjne dla małżeństw, nie planowałem się na początku jakoś angażować „na całego” (choć sama historia że znów spotkałem Ruch na mojej drodze była sporym zaskoczeniem 😊 ). Po prostu pomogłem po tym czasie powstać kolejnym 2 kręgom Domowego Kościoła w Dublinie, później jeszcze jednemu a potem znów kolejny w innej części Irlandii pojawił się na horyzoncie aby pomóc mu powstać. (więcej…)
(238)
3 października 2001
(na zdjęciu obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy z mojej rodzinnej parafii)
3 października to dla mnie szczególna data związana z wydarzeniami o których wspomniałem niejednokrotnie w różnym rozproszeniu, ale raczej nigdy w kontekście jednej całości. A dzielę się nimi, bo Panu trzeba oddawać chwałę za dzieła Jego wierności i mocy.
Jeśli ktoś się mnie pyta „dlaczego akurat werbiści?”, to odpowiadam, że Pan mi tak powiedział i zrobiłem tak jak chciał. Nie jest to opis poetycki, to dosłowne wyrażenie.
Rzeczywiście 3 października 2001 roku przyszło w czasie Eucharystii w moim rodzinnym kościele parafialnym jasne światło „masz wstąpić do werbistów”, przyszło znienacka „jak grom z jasnego nieba”. Choć było poprzedzone walką ogólnie o powołaniu do życia konsekrowanego ale i słuchaniem słowa Bożego.
Była to dla mnie odpowiedź na moje wewnętrzne wołanie do Ducha Świętego „Duchu Święty wskaż mi miejsce w Kościele”, które zanosiłem kilka miesięcy wcześniej w Krościenku w Wigilię Zesłania Ducha Świętego podczas czuwania w czasie Centralnej Oazy Matki.
Dzień 3 października to była środa, tak jak dziś. Za moich czasów wtedy od lat była przez naszego ówczesnego proboszcza prowadzona nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy a po niej Msza Święta wotywna właśnie ku Jej czci. Tak o tym wydarzeniu wspomniałem w czasie moich prymicji (dopiero kilka miesięcy temu odnalazłem w domu rodzinnym to spisane podziękowanie)
„Wspomniałem przed chwilą o czci jaką odbiera w naszym kościele Maryja jako Matka Nieustającej Pomocy. Moi krewni i bliscy przyjaciele wiedzą, że gdy byłem półrocznym dzieckiem moje zdrowie a nawet życie było w wielkim niebezpieczeństwie i czekała mnie poważna i nie pewna co do skutków operacja. Moi bliscy poprosili wtedy o Mszę Świętą nowennową do Matki Nieustającej Pomocy, i mam głęboką świadomość i wewnętrzne przekonanie, że to za przyczyną Matki Bożej stało się tak a nie inaczej, że stoję tu dzisiaj w pełni zdrowia. Umacnia mnie w tym przekonaniu fakt, że po 19-stu latach służąc tu przy tym ołtarzu, podczas jednej z takich samych środowych Mszy Świętych wotywnych do Matki Bożej Nieustającej Pomocy otrzymałem od Boga światło, które mówiło abym wstąpił właśnie do Zgromadzenia zakonnego Misjonarzy Werbistów, które było mi wtedy kompletnie obce.”
Wtedy w 2001 nie byłem świadomy wielu faktów o których Wam piszę i o których wspomniałem w podziękowaniach, to były etapy przez lata dowiadywania się różnych szczegółów od rodziny tego co miało miejsce. Jestem przekonany, że to wstawiennictwo Maryi ocaliło mnie wtedy jako noworodka a ona po 19 latach też była źródłem światła i miejsca w Kościele.
Jak niektórzy wiedzą, zbieżność dat to jeden z języków Ducha Świętego w moim życiu. I o ile sobie tego wtedy wcale nie wmawiałem, że ten dzień, to musi mieć jakiś związek jeszcze szczególny z werbistami, jednak kiedy wstąpiłem do naszego Zgromadzenia i poznawałem życie naszego Założyciela, to okazało się, że dla niego 3 października 1887 zaznaczył się jako wydarzenie o ogromnym znaczeniu, do którego wracał w swoim testamencie.
Aby tu nie przedłużać, odeślę chętnych do opisu, który już publicznie dla wszystkich zrobiłem rok temu w tym temacie: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10210178398604053&set=a.1094962741906
Zupełnie „przypadkiem” nasz przełożony właśnie na dziś wyznaczył dla mnie przewodniczenie Eucharystii. Mogłem szczególnie oddać cześć Duchowi Świętemu, za Jego miłość i wierność oraz Jego Niepokalanej Oblubienicy.
A Wam to piszę w mocy słów Psalmu 34
„Uwielbiajcie ze mną Pana,
imię Jego wspólnie wywyższajmy!
Szukałem Pana, a On mnie wysłuchał
i uwolnił od wszelkiej trwogi. „
(31)
Nowe Życie w Chrystusie
18.07.1982 – kościół parafialny w Dębicy i 18.07.1998 – stary i zdezelowany już dawny dom strażaka w Klimkówce k/Nowego Sącza. Co łączy te dwie daty i miejsca w moim życiu? Spisałem kilka lat temu to co się wydarzyło, kiedy tak jak dziś byłem w moim rodzinnych stronach. Nie czuję potrzeby uzupełniać tamtego tekstu, stąd i dziś do niego odwołuję się.
Dodam tylko, że pisałem te słowa bez żadnej świadomości, że kiedykolwiek znów będę zaangażowany w Ruch Światło-Życie. Nie pisałem go więc perspektywy przynależności do dzieła (i jego założyciela) w którym narodziło się to wszystko co sprawia, że jestem gdzie jestem i jestem tym kim jestem.
Wspomnienie tych wydarzeń dobrze opisuje zdanie z hymnu na Wigilię Paschalną: „Nic by nam przecież nie przyszło z daru życia, gdybyśmy nie zostali odkupieni.”
Zapraszam: www.barteksvd.net/przymierze
(67)
Codzienne zjednoczenie się kapłana z Chrystusem Sługą
Dzisiejszą krótką refleksję chciałbym poświęcić osobie ks. Wojciecha Danielskiego. Pięknego, świętego kapłana, drugiego Moderatora Ruchu Światło-Życie. Obecnie raczej będącego w cieniu pamięci, ale ufam, że jego postać jeszcze będzie wracała, szczególnie jeśli da Bóg rozpocząć proces beatyfikacyjny o co się módlmy.
Był liturgiem Kościoła. Nawet więcej, we właściwym tego słowa znaczeniu mistagogiem. Znał dobrze źródła liturgiczne Kościoła i procesy jakie toczyły się przez wieki w jego kulcie, czynnie działał w dziele wprowadzenia reform soborowych i jego posługa zawarta jest i rozproszona w księgach liturgicznych które są w użyciu oraz w pieśniach liturgicznych.
Ktoś kiedyś ładnie uczynił porównanie, że w początkach Ruchu ks. Blachnicki miał rolę św. Pawła a ks. Danielski to był nasz św. Jan. Poeta o głębokiej wrażliwości duchowej. Nawet sposób głoszenia zupełnie innych od monotonnego na jednym tonie jak głosił ks. Franciszek. Obu łączyła głęboka przyjaźń.
Dlaczego go dziś przywołuję? Bowiem od pierwszego pełnego dnia mojego kapłaństwa odnalazłem jego modlitwę, którą 9 lat wcześniej sobie wydrukowałem i o niej zapomniałem bo była przeznaczona dla kapłanów. Zwróciłem na nią uwagę w moim brewiarzu, kiedy w kaplicy modliłem się przed moją pierwszą Mszą Świętą. To był pierwszy poranek, który mogłem rozpocząć właśnie z tą modlitwą zatytułowaną: „Codzienne zjednoczenie się kapłana z Chrystusem Sługą”. I od tego pierwszego razu stała się moją codzienną modlitwą. Nie uczyniłem tego ze względu na Ruch, którego w tamtym czasie już nie byłem częścią. Moje drogi już od kilku lat wtedy rozeszły się z nim. Zachwyciła mnie jednak ta duchowość i według niej każdego dnia chciałem zaczynać dzień.
Była to prywatna modlitwa ks. Danielskiego, którą komponował w formie poetyckiej w latach 1980-81 a przepisał „na czysto” w 30stą rocznicę swoich obłóczyn w 1982. Nie była napisana jako modlitwa dla kapłanów Ruchu, ale myślę, wielu prezbiterów Ruchu czyni ją swoją. Tak właśnie owocuje charyzmat, nie przez nacisk prawny czy ideologiczny ale przez emanację łaski.
Zdecydowałem się opublikować u siebie jej tekst:
Panie, Jezu Chryste,
mój jedyny MISTRZU,
który Mnie wezwałeś już w łonie Matki,
pociągnąłeś za sobą,
uczyniłeś Swoim umiłowanym uczniem
i doprowadziłeś do tej chwili trwania
w świętym powołaniu.
Ty z miłości ku Ojcu, w Duchu Świętym,
uniżyłeś się posłuszny Jego woli,
wyzbyłeś się wszystkiego aż po śmierć krzyżową,
i zostałeś wywyższony w chwale zmartwychwstania.
Przyjmij także dzisiaj
mnie całego na służbę,
abym wstępował coraz doskonalej
w Twoje ślady.
Z miłości ku Tobie;
dla zbawienia Braci, moich Bliskich
i całego świata – przyjmuję
mój krzyż:
służby, trudu i cierpień dzisiejszych
z wiarą i nadzieją,
że przez to wszystko mogę się okazać
Twoim sługą,
i nawet w tym,
co niepomyślne i nieudane,
mogę być uczestnikiem
Twojego zbawczego Krzyża
i Twojego zwycięstwa.
Zwyciężaj Ty we mnie
nad moim egoizmem,
ambicją i samowolą.
Prowadź
mnie tylko Twoją drogą.
Nie daj mi tracić czasu
i sił na to, co nie byłoby
Twoją wolą,
wedle której
prowadzisz mnie do pełni
zbawienia i życia,
jak doprowadziłeś oddaną Ci całkowicie
Służebnicę Pańską,
Maryję, Twoją Matkę.
Nie daj mi unikać zadań
będących próbą mojej słabości,
ale daj podjąć je zaraz
z wiarą i nadzieją,
że to Duch Święty
mnie do nich namaścił i posłał.
Nie daj, abym uciekał
od ludzi, którzy mnie potrzebują,
ani zajmował sobą ludzi,
których ja potrzebuję.
Spraw, abym im służył
z wielkodusznym poświęceniem
jako samemu Tobie,
który w nich do mnie przychodzisz
i abym był dla nich,
świadomie i mądrze znakiem
Twojej obecności
i Twojej nieskończonej miłości
pragnącej wyzwolenia.
Nie daj mi nade wszystko
oderwać się od Ciebie,
który w tym wszystkim
na moje współdziałanie czekasz.
Zachowaj mnie mocą Twojego Ducha
w miłości Twojej aż do końca,
przez wierny udział w Twojej
?nieustannej modlitwie?,
i w Eucharystycznej Ofierze,
ofierze całego siebie
dla Ojca
z Tobą
w Duchu Świętym.
Amen.
ks. Wojciech Danielski
(149)
Sługa Boży o. Marian Żelazek, SVD
Dziś 11 lutego w Puri (Indie) podczas Mszy św. o godz. 10 w kościele parafialnym w Puri bp diecezji Cuttack-Bhubaneswar John Barwa SVD ogłosił formalne rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego o. Mariana Żelazka SVD.
To pierwszy przypadek w moim życiu, że Sługą Bożym zostaje ogłoszony ktoś z kim mogłem się spotkać osobiście. Kiedy umarł w roku 2006 w moim cyklu wspomnień na stronie internetowej opublikowałem swoje z nim spotkania. Dziś przywołuję obszerny fragment tego wspomnienia (z niewielką korektą) spisanego po jego śmierci . Spotykając go 3 razy w przez okres trzech lat, podczas jego wizyt w Polsce, miałem świadomość, że jest to człowiek niezwykły. Tym większa dla mnie radość z dzisiejszego dnia.
Szczególnie ostatnie spotkanie dotyczące ewangelizacji oraz świadectwa 40 lat modlitwy za niego pewnej siostry są dla mnie bardzo cenne.
Sługo Boży ojcze Marianie, wstawiaj się za mną!
***
Pierwsze spotkanie…
Miało ono miejsce pod koniec mojego nowicjatu w Chludowie pod Poznaniem. Pamiętam, że to był wrzesień i wracaliśmy właśnie ze wspólnych nowicjackich wakacji. Pierwszy raz ujrzałem go wychodząc po naszej medytacji nowicjuszy jak siedział w ostatniej ławce naszej kaplicy – zatopiony w modlitwie.
Wtedy kilka dni był wśród nas. Mieliśmy też wspólne spotkanie z nim, opowiadał nam wtedy trochę o sobie, trochę o obozie koncentracyjnym w którym był kilka lat, o Indiach i swojej pracy. Najbardziej zapadły mi w pamięć jego słowa skierowane do nas jako apel:
„Chłopaki nam do was taką prośbę. Patrzcie na świat optymistycznie. Bo jak tak wracam tu do kraju, to coraz więcej widzę ludzi narzekających. A ważne jest żeby widzieć więcej dobra. Nawet w obozie było wiele dobra…”
Za drugim razem z ojcem Marianem spotkałem się już w Pieniężnie. Był wtedy na corocznym zjeździe misjonarzy w lipcu 2004 roku. Wtedy przez te kilka dni ukazała mi się jego prostota i pokora. Podczas zjazdu w jeden dzień przewodniczył Eucharystii. Słuchałem tego co mówił w homilii o swoich współbraciach – męczennikach o tym jak ich świadectwo życia wpłynęło na losy naszej Prowincji… Miałem takie pragnienie aby niczego z jego słów nie uronić, było we mnie jakieś wewnętrzne przekonanie, że to była moja pierwsza i ostatnia homilia jaką słyszałem z jego ust i tak rzeczywiście było…
Kiedy to co nowe spotkało się z tym co dawne…
Ostatnie moje spotkanie z nim miało miejsce na początku sierpnia 2005 kiedy wracałem z ewangelizacji na Przystanku Woodstock. Na krótki czas zatrzymałem się w naszym domu nowicjatu w Chludowie k/Poznania. Tam mieliśmy nocleg w podróży do mojego rodzinnego miasta na Podkarpaciu. Okazało się, że on też akurat był w Polsce i tam mieszkał. Była to dla mnie wielka radość, tym większa, że niespodziewana.
Mimo tak krótkiej wizyty udało nam się nieco porozmawiać. Ojciec Żelazek kiedy dowiedział się skąd wracamy, był bardzo zainteresowany całą inicjatywą: Co to jest ten Woodstock? Jak tam jest? Jak wygląda nasza obecność tam?
Bardzo uderzała mnie ta jego prostota i pokora. On który ewangelizował 55 lat w Indiach, pyta mnie kleryka oto jak tam ewangelizujemy – pytał szczerze, nie wymądrzał się, że powinniśmy robić to lub tamto, ale z uwagą słuchał. Na koniec kiedy poznał mniej więcej sytuację i potrzeby z naszych opowiadań powiedział: „To tam najbardziej nadają się charyzmatycy”. To pokazało jak wielką mądrość misjonarską miał. Bo sama forma modlitwy i nie tylko na Przystanku jest mocno charyzmatyczna (kto był to myślę, że się zgodzi ). On o tym nie wiedział ale sam wskazał metodę – wiadomo weteran głoszenia Chrystusa…
To ostanie spotkanie miało jeszcze inny ważny akcent.
Z ewangelizacji na Przystanku wracałem z jedną starszą już siostrą zakonną. Kiedy dowiedziała się że jestem werbistą wyznała że od 40 lat modli się za ojca Mariana, którego wylosowała na początku swojej drogi zakonnej w nowicjacie jako misjonarza, którego będzie otaczała wsparciem duchowym. Spytałem ją czy cokolwiek czytała z jego publikacji. Gdy wyznała, że nic nie czytała, obiecałem jej jakąś książkę na jego temat. Nie miałem wtedy świadomości, że spotkam o. Mariana, na drugi dzień po tej rozmowie. Nie wiedziałem, że jest w Polsce i jego spotkanie było dla mnie dużym zaskoczeniem.
W Chludowie opowiedziałem mu o niej i jej modlitwie i poprosiłem go o dedykacje dla niej. Pisząc ją przy biurku (napisał też kilka słów w jedynym z indyjskich języków), zwrócił się do mnie z mądrością duchowo wyrobionego starca, do mnie początkującego werbisty:
„My nawet nie wiemy ile razy taka modlitwa uratowała nas od wielu niebezpieczeństw…”
To było moje ostatnie spotkanie z nim, podczas jego ostatniej wizyty w Ojczyźnie.
(117)
Opowieść wigilijna… 10 lat później
Kiedyś pojawił się na tej stronie wpis zatytułowany „Opowieść wigilijna” . Wtedy będąc drugi rok w Irlandii jako kleryk, wspominałem wydarzenie dość świeże dla mnie, bo zeszłoroczne. Aby w tym roku nie linkować bezpośrednio do tamtego wpisu (wciąż można sobie go przeczytać wraz z ówczesną wstępną pierwszą częścią), postanowiłem napisać krótki, współczesny komentarz do wydarzenia, które miało miejsce równe 10 lat temu. Wtedy to były moje pierwsze kroki na irlandzkiej ziemi, na której żyłem dopiero od trzech miesięcy.
Sam już nie potrafię przeżyć go dokładnie tak jak wtedy, gdyż tamten czas a mój obecny okres życia dzielą jakby lata świetlne. Jednak szczególne miejsca łaski i doświadczenia spotykania Chrystusa należy pamiętać w życiu duchowym, bo to pewne milowe kroki na drodze historii zbawienia. Stąd ja je przypomniam jako świadectwo. A cóż takiego się wydarzyło w wieczór wigilijny 10 lat temu? Oddaję Was sprawozdaniu Bartka sprzed dziewięciu lat, który pisał o nim swoim czytelnikom strony www (mało kto marzył wtedy jeszcze o całym tym „social network” FB, TT, Insta, itp.). Jako, że z tamtych czasów już niewielu zostało w moim życiu ludzi pamiętających tamten czas, więc będzie jak świeży dla większości.
Oddaję go w Wasze ręce z życzeniami aby Wasza Wigilia i Święta Narodzenia Pańskiego były napełnione właśnie Jego obecnością. A teraz przenieśmy się w czasie. Jest….
(99)
Kol Dodi – czyli Idzie mój Pan (tłum. Jan Góra OP)
(590)
Niesamowita święta
Faustyna to jest niesamowita święta a moja przyjaźń z nią trwa już lata. Dokładnie pamiętam jej kanonizację w 2000 roku i ustanowienie święta Bożego Miłosierdzia dla całego Kościoła. To był i jest dopiero początek promieniowania daru jej przekazanego przez Pana Jezusa dla całego świata.
(27)
O Łazarzu i wezwaniu Jezusa
Wchodzimy w V niedzielę Wielkiego Postu kiedy z mocą usłyszymy Ewangelię o Łazarzu i mocy słowa Jezusa i Jego miłości, które budzi do życia.
To Ewangelia o każdym z uczniów Jezusa, wszystkich czasów.
Mówi i o czasie sprzed chrztu, którego znacząca większość katolików nie pamięta bo ochrzczono ich jako niemowlęta. Ale to też historia każdego ucznia Jezusa, który umarł duchowo odchodząc od źródła życia, leży więc padnięty trupem a grzech już rozkłada go duchowo jak natura rozkłada zmarłe ciało. Do takiego ucznia przychodzi Jezus i z miłością zwraca się „Wyjdź z grobu!” i ożywamy!
Dziękujemy Ci Jezu!
ps. A piosenka właśnie o takiej walce na śmierć i życie od moich ulubieńców, czyli Fireflight :)
(12)