Opowieść wigilijna… 10 lat później

Kiedyś pojawił się na tej stronie wpis zatytułowany „Opowieść wigilijna” . Wtedy będąc drugi rok w Irlandii jako kleryk, wspominałem wydarzenie dość świeże dla mnie, bo zeszłoroczne. Aby w tym roku nie linkować bezpośrednio do tamtego wpisu (wciąż można sobie go przeczytać wraz z ówczesną wstępną pierwszą częścią), postanowiłem napisać krótki, współczesny komentarz do wydarzenia, które miało miejsce równe 10 lat temu. Wtedy to były moje pierwsze kroki na irlandzkiej ziemi, na której żyłem dopiero od trzech miesięcy.

Sam już nie potrafię przeżyć go dokładnie tak jak wtedy, gdyż tamten czas a mój obecny okres życia dzielą jakby lata świetlne. Jednak szczególne miejsca łaski i doświadczenia spotykania Chrystusa należy pamiętać w życiu duchowym, bo to pewne milowe kroki na drodze historii zbawienia. Stąd ja je przypomniam jako świadectwo. A cóż takiego się wydarzyło w wieczór wigilijny 10 lat temu? Oddaję Was sprawozdaniu Bartka sprzed dziewięciu lat, który pisał o nim swoim czytelnikom strony www (mało kto marzył wtedy jeszcze o całym tym „social network” FB, TT, Insta, itp.). Jako, że z tamtych czasów już niewielu zostało w moim życiu ludzi pamiętających tamten czas, więc będzie jak świeży dla większości.

Oddaję go w Wasze ręce z życzeniami aby Wasza Wigilia i Święta Narodzenia Pańskiego były napełnione właśnie Jego obecnością. A teraz przenieśmy się w czasie. Jest….

24 grudnia roku 2007

W nieco jeszcze obcej rzeczywistości tłocznego Dublina, z nie do końca jeszcze wyszlifowanym angielskim nadeszły święta Bożego Narodzenia.

Minął poranek, potem Eucharystia u Jezuitów taka wczesnym popołudniem kończąca Adwentowe czuwanie, kilka osób, prosta rozmowa, a potem każdy rozszedł się do domów przygotowywać Wieczerzę. Czekając na autobus musiałem w centrum miasta zmierzyć z galopującym tłumem który zalał ulicę aby na jeszcze przed Świętami zrobić zakupy i to wcale nie spożywcze. Zmęczony tłumem i hukiem w końcu dotarłem do domu, pustego – każdy gdzieś się podział w swoich sprawach- bo wigilia w tej tradycji to żaden szczególny dzień.

Przygotowałem sobie jakiś szybki obiad i jak nigdy zaniosłem go do pokoju gdzie ustawiłem choinkę. Włączyłem sobie kupione kolędy celtyckie i w spokoju jadłem ten obiadzik a myśli i uczucia wiadomo… Tej głębi jaką dała Ci Twoja tradycja oszukać się nie da… To przecież Wigilia…


Po kilku minutach usłyszałem dzwonek do drzwi… Nieco już zdesperowany, zmęczony i wewnętrznie smutny powiedziałem sobie w myślach: ?Nigdzie nie idę! Nikomu nie otwieram!” Po chwili kolejny dzwonek – ktoś nie dawał za wygraną. Coś mnie popchnęło i poszedłem na górę otworzyć. Ujrzałem twarz bezdomnego (niekiedy przychodzili po herbatę i kanapkę  – więc to samo w sobie nie było nic dziwnego). Po przywitaniu się, ku mojemu zdumieniu zapytał o jednego z moich współbraci, obecnego prowincjała, musiał więc tu w przeszłości być stałym gościem…

Odpowiedziałem mu, że Brian już tu nie mieszka. Wtedy spokojnie poprosił czy mógłby tylko dostać kubek ciepłej herbaty i kanapkę. Oczywiście nie było to dla mnie żadnym problemem. Przygotowałem mu kanapkę i herbatę – był bardzo wdzięczny… Przemawiała z niego wielka pokora i prostota… Zamieniliśmy kilka zdań a na koniec powiedział mi tylko: ?Niech Ci Bóg błogosławi”. Niby nic wielkiego się nie wydarzyło, ale pierwszy raz w pierwszą samotną Wigilię Jezus osobiście do mnie przyszedł… Narodził się na moment w geście wzajemnej dobroci…

Jak widać, cuda się zdarzają, nawet takie małe… Więc niech się w nas rodzi…

 
 
 
 
 
 

(99)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *