Jaken Jakawipa

Tytuł brzmi nieco egzotycznie nieprawdaż? Już spieszę go wyjaśnić 

To tytuł pieśni w języku ajmara (tutaj można odsłuchać jej fragment) napisanej przez indian z Altiplano na cześć młodego misjonarza werbisty o.Bernarda Czai, który 20 lat temu zakończył swoje życie w małej miejscowości na tymże płaskowyżu. Nie pracował w Boliwii długo, tylko 3 lata. Zmarł nagle 2 dni po powrocie ze swojego pierwszego urlopu w kraju. Słyszałem o nim wiele razy od początku mojej werbistowskiej drogi. Znałem też ten wspomniany na początku utwór, każdorazowo dedykowany na koncertach zespołu Querido Matias (już nie istniejącego) wszystkim naszym misjonarzom rozsianym po świecie.

Nigdy jednak bym nie przypuszczał, że dane będzie mi modlić się przy jego grobie. Tak się złożyło, że przy okazji kręcenia projektu filmowego w Boliwii o innym werbiście, wypadła właśnie ta okrągła rocznica śmierci Bernarda. Opuściliśmy więc ciepłą, tropikalną prowincję Youngas i ruszyliśmy 200 kilometrów w górę na 4000 m n.p.m. w pustkowia Altiplano na mszę w jego intencji.

Przed ołtarzem pojawiło sie zdjęcie Bernarda i jego sweter, przechowywany przez jedną z tutejszych kobiet.

Przed ołtarzem pojawiło sie zdjęcie Bernarda i jego sweter, przechowywany przez jedną z tutejszych kobiet.

Na mszy (pod przewodnictwem miejscowego biskupa) zjechali się  współbracia z różnych części Boliwii. Bernard jest bowiem pierwszym werbistą którego kości złożono na Boliwijskiej ziemi podczas 30 lat naszej obecności na tych ziemiach. Prosta ale piękna Eucharystia, przeplatana śpiewem w języku ajmara, przypomniała jego osobę. Jeden z katechistów wspomniał dość długo Bernarda. Nie znam języka ajmara, ale przez ten czas wyjaśniono mi, że jak kogoś w nazwie się tytułem „tata” to oznacza on bardzo wielki autorytet, którego łatwo się u Ajmarów nie zdobywa. Katechista w czasie swojej przemowy własnie tak o nim powiedział, nie tylko „padre Bernardo” ale „tata Bernardo”. To mówi samo za siebie.
Potem udaliśmy się na cmentarz. Po krótkiej modlitwie wszyscy rozeszli się w swoją stronę.
Zostaliśmy nagrać jeszcze parę ujęć. Zachodziło słońce, robiło się coraz chłodniej a wokół pustkowie, skromny cmentarzyk a na nim grób Bernarda. Spakowałem kamerę i poszedłem na koniec pomodlić się przy grobie Bernarda.

Zaskakujący jest Pan Bóg – przyciągnął mnie tyle tysięcy kilometrów z Irlandii, do grobu mojego współbrata, którego nigdy nie znałem a przecież tak wiele o nim słyszałem. Należymy do jednej rodziny – Zgromadzenia Słowa Bożego – Misjonarzy Werbistów. Nasze śluby przecież nie wygasają wraz ze śmiercią, ta więź nie ustaje. Więc mimo, że nigdy nie go spotkałem, to wciąż ktoś z duchowej rodziny.

Krótka modlitwa i wracamy  a w sercu zostaje ten niezwykły obraz i świadomość, że takich Bernardów są setki,tysiące świadków, których wybrał Duch Święty i obdarzył powołaniem misyjnym. Ich złożone kości  są fundamentem na których rośnie przyszłość Kościoła w wielu zakątkach świata. My tylko idziemy w ich ślady, podążając za tym samym pragnieniem aby Trójjedyny Bóg był znany i kochany przez wszystkich.

Takie momenty zapamiętuje się na całe życie, są szczególnym darem Pana.

Takie momenty zapamiętuje się na całe życie, są szczególnym darem Pana.

(809)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *